Znowu mi dzisiaj zwiała! Już mej cierpliwości
Zasoby, choć dość spore, prawie wyczerpałem.
Nie wiem, czy jeszcze szczęścia łut kiedyś zagości
U mnie, bym wreszcie celnym mógł Ją dopaść strzałem.
W sumie nawet drasnąłem, chociaż powierzchownie.
Nie na tyle poważnie, by farmaceutyki,
Tajną mocą wsączone w strzały mojej głownię,
Paraliżem wstrzymały teraz pęd Jej dziki.
Konował, stary zrzęda, taką mi poradę
Wcisnął i środek, pewnie przeterminowany.
Jakbym tak po staremu, zwykłym węża jadem,
Nie ślęczałbym na darmo w cieniu skalnej ściany.
Idę tropić Ją. Pewnie jest znów gdzieś daleko.
Nie będę rok kolejny siedzieć nad tą rzeką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz