Roślinki sympatyczne, tak zwane dmuchawce - Nawet z okna ten widok łatwo mnie poruszy, Gdy kwitną. A jak siądę przed domem, na ławce, Aromat ich subtelny lekiem dla mej duszy.
Czy wyglądać wciąż będę, kiedy niespodzianie Ważniak jakiś się zjawi lub tak zwana "szycha"? W obejściu kulturalnym moim tu przystanie, Spojrzy jak rzeczywistość nadal się rozsycha?
Z emfazą odpowiednią trzeba deklarować Na trzech a nie na pięciu (choć od 'dwa' liczonych) Strunach nadwrażliwości wiersz ten by od nowa Długim na stykach lśnieniem pomknął w świata strony.
Solo w Oku rozpoczął, na gryfie stępionym Od przestrojeń nachalnych, Niedzielny Basista. Ze szczytu zamarzniętej tafli wszystkie strony Światła Mu pokazuje Aurelia Przeczysta.
Z takich, nawet rozsądnych, doniosłych przedsięwzięć Gdyby mi najważniejsze przyszło wybrać teraz, Kryterium dość rzetelnym będzie, jak ode mnie Strach przed własną nicością pomaga odpierać.
Pokrywy, nawet śnieżnej, formę mi przywodzi Na myśl niespalinowy ale twórczy napęd Popychać mnie już zaczął, wśród odczuć powodzi, Wczesnym rankiem, gdy białą podnosiłem klapę.
Dlaczego wciąż nie mogę wyrwać się z tej matni?! Wyobraźni wytworów srebrzyste okruchy Rozsypuję znów wokół. Zaiste ostatni Dureń dojrzeć by zdołał, jaki jestem głuchy.
Gdybym dzisiaj znów sprawić niespodziankę jakąś Zechciał ostatniej z wszystkich sióstr niemiłosierdzia, Desant wiedzy bym wznowił sekretnej lub zaczął Ciemno-cichym sposobem którąś inną wnerwiać.
Gdyby z wszystkich wykonań kwartetów udanych Bilety zebrać, kwity, nawet paragony, Podłogi nimi zasłać, pooblepiać ściany, I tak niezdolne przykryć siódmej, trudnej strony.
Przykłady przysuwane ku sobie tak chętnie, Jak się zeschnięte liście przygarnia grabiami, Na kartkach opisuję, które jednak się tnie Łatwiej jakoś gdy z sobą jesteśmy tak sami.
Na parapetów płaskich rozległym przestworzu Przystawek nadmiarowych znów bateria płonie. Bezbarwnych w matowości swojej szarych pożóg Setki już widywano na wąskim balkonie.
Predykcyjnych wysiłków jałowość jaskrawa Z każdego już zakątka mej pracowni bije. Spłaszczeń krzywych wiadomych beznadziejna sprawa Sprawia, że w rozrzutności bagnie tkwię po szyję.
Przyczynowo-skutkowych połączeń strumienie Może nieco zwalniają biegi w czasie suszy. Okazje są to jednak, gdy nieco odmienię Ich dna. Struktury twarde spróbuję znów wzruszyć.
Pomysły i pragnienia, tak bardzo dziecięce, Zbieram, kolekcjonuję, przechowuję coby Apetytom hołdować (smaczniej, słodziej, więcej), Siebie stale po nowe posyłać zasoby.
Od tak dawna planuję jakieś przedsięwzięcie, Choćby w swoim ogródku zasiać coś na grządce. Imperatyw działania tkwi wciąż we mnie święcie, Sygnały mi posyła co rano naglące.
Skupienia mi dziś trzeba nad mą własną drogą, Którą podążam stale, nawet drepcząc w miejscu. Z koncepcją swoją cienką, rzec można ubogą, Pożytku tyleż niosę w świat, co i zamętu.
Jakże się ucieszyłem z tej dzisiaj wizyty Po latach, nawet wiekach zda się, mi ją składasz Wdzięczności Twej wyrazy, donośne zachwyty W kuchni moich uczynków jak wonna przyprawa.
Trzy łopaty wetknięte w lekko obły stożek, A może nawet pryzmę usypaną z ziemi, Lotniczy mistrz (a ładne przy nim panie hoże) Rozkręci tak, że ton ich wszystkich tu oniemi.