Na konary, gałęzie, leciutko wskakuję,
Owoc, chociaż dość twardy, mocno w łapkach dzierżąc.
Zapobiegliwość moja w końcu procentuje,
W końcu każde z nas lubi mieć spiżarnię pełną.
"Niech ci wygodną będzie" - tak sobie powtarzam
Przy lokalu wyborze, pnie drzew oglądając.
Wysoko mierzyć lubię, na górnych etażach
Pomieszkuję - w kapuście swojej niech śpi zając.
Tylko poziom podłogi jakoś się podwyższa,
Podsufitowy prześwit kurczy się z dnia na dzień.
Dla własnych bogactw podziw nieco mąci myśl ta,
Że może nie najlepiej już mi w tym układzie.
A jeśli wyjść nie zdołam, przez drzwi już nie przejdę?
Otwór w tej dziupli ciasny, jak ucho igielne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz